czwartek, 4 kwietnia 2013

Postać wybitna

Wyjątkowo jak na kibiców sportowych zjednoczeni są fani białego sportu. Piękne jest bowiem to, że jak jeden mąż, kochają (kochamy!!) niespodziewane rozstrzygnięcia i niemal odruchowo kibicujemy słabszym. Gdyby przełożyć to na piłkę nożna, to FC Barcelona nie miałaby ani jednego kibica. Jest jeszcze element zapożyczony z, i tu niespodzianka i to taka prawdziwa, z łyżwiarstwa figurowego. Obowiązuje bowiem coś w rodzaju wkupienia się w serca publiczności. Można jednorazowym strzałem lub systematycznie. Przykładowo, przed Australian Open 2013 raczej mało kto lubił Stanislasa Wawrinkę (historia jego życia osobistego z resztą nigdy mu nie pomagała w zostaniu pupilem kibiców), ale po sensacyjnym występie przeciw Djokovicowi muszę przyznać, że uważniej i z większym sentymentem śledzę jego wyniki. Kiedyś genialną, rozgrywaną w godzinach nocnych pięciosetówką z Carlosem Moya podczas USOPEN, serca publiczności u schyłku swojej kariery podbił Todd Martin. Systematycznie z kolei, swoją nieprzeciętność zaznaczał Tommy Haas, pupil niemieckiej prasy, swego czasu wielka nadzieja niemieckiego tenisa. Postać to wybitna, a przy okazji jego sensacyjnego występu w zakończonym niedawno turnieju w Miami, warto powiedzieć kilka słów o tym, czego dzisiejszym rozgrywkom, moim zdaniem, najbardziej brakuje, a więc właśnie postaci wybitnych.


Nie ma co narzekać na czasy, mamy przecież czterech rywalizujących mistrzów, nigdy wcześniej tak cudownie nie było, wybór tego, który mecz odpalić nigdy nie był tak jasny i oczywisty. Gdy gra któryś z magicznego kwartetu Federer, Nadal, Murray, Djokovic - oglądamy, jeśli nie gra, to idziemy spać, bo szansa na widowisko znikoma, a z resztą nie sensu jakoś specjalnie utożsamiać się innymi grajkami, wszak prędzej czy później, któryś z czołowej czwórki dopadnie naszego wybrańca na poziomie turniejowej ćwiartki.  W niższych partiach rankingu mamy postaci delikatnie mówiąc miałkie, zarówno tenisowo jak i osobowościowo. Dodatkowo, jak się dobrze rozejrzeć, tylko Del Potro z całej pierwszej setki, poza oczywiście magicznych kwartetem, wygrał wielkoszlemowy turniej. A kto pamięta Henmana, Safina, Hewitta, Kuertena, Kafelnikova, Ivanisecica, Ferrero czy choćby właśnie młodego Haasa? A warto podkreślić, że są to tenisiści z jednej epoki, a każdy z nich to w sumie osobna tenisowa legenda, postać wybitna, wnosząca do rozgrywek ten element mocy z drugiej linii. Wielu z nich potrafiło namieszać w pojedynczych turniejach, czyniąc rozgrywki interesującymi na każdym ich etapie. 

W świetle powyższego, tym radośniejsza musiała być dla śledzących turniej w Miami wygrana Haasa z Djokovicem. Ja osobiście przed tym pojedynkiem wyobrażałem sobie Niemca łatającego spóźnienia do dwóch na trzy piłki, czyniącego to przy użyciu  lekko archaicznego stylu, od uchwytu rakiety zaczynając na tempie o jedną epokę wolniejszym kończąc. Wiedziałam, że powalczy (bo to taki zawodnik, który zawsze spróbuje) ale nie sądziłem że się załapie na grę, o zwycięstwie nie wspominając. Analogicznie - na początku kariery Hewitt sromotnie gonił Federera, aż w końcu Szwajcar wzniósł swój tenis dwa poziomy wyżej, by przez następną dekadę przegrać z Australijczykiem tylko raz. Oglądając Haasa, który swoim kompletnie oldschoolowym tenisem zadaje krzywdę Djokovicowi, nie sposób nie zapytać, dlaczego nie czynią tego fizycznie świeżsi choćby Tsonga, Raonic, Tomic czy niezniszczalny Ferrer? To przecież gracze ze ścisłej światowej czołówki, o stylu gry bardziej, a nawet więcej, zupełnie współczesnym. Co stoi zatem na przeszkodzie ich taktyczno-mentalnie przygotowaniu meczu pozwalającemu choćby raz nie położyć się przed mistrzami? Tego właśnie obecnie w rozgrywkach ATP brakuje mi najbardziej. Oporu graczy drugiego formatu, którzy przecież, jakby ich nie nazwać, stanowią, powiedzmy trzydziestu, najlepiej odbijających filcową piłkę facetów na kuli ziemskiej.

Tommy Haas osięgnął w karierze cztery półfinały Wielkiego Szlema, co jak na ponad piętnastoletnią karierę tenisową jest osiągnięciem raczej przeciętnym. Podobnie jest z ilością triumfów w turniejach rangi ATP - liczba 13 nie powala. Ale czy nie jest tak, że patrząc na schedule następnego dnia jakiegokolwiek turnieju, widząc na rozkładzie jazdy mecz Haasa, z punktu uznajemy to za ciekawe wydarzenie? I to bez względu na jego aktualne miejsce w rankingu. Rozgrywkom do życia i atrakcyjności graczy tego typu potrzeba jak tlenu, i w każdych ilościach.


0 comments: