poniedziałek, 12 maja 2014

Rzeczpospolita się mnie ciągle… czepia

Oczywiście nie mam na myśli konkretnie słowa czepia, lecz nie wypada ocierać się o wulgarność w pobliżu słowa Rzeczpospolita. Choćby, żeby się nikt nie przyp. . Znowu! Nie robię, na co dzień jakiś nieprawdopodobnie off-owych rzeczy. Jeżdżę samochodem, rowerem, chodzę po chodnikach i trawnikach, przekraczam ulice, tory tramwajowe, piję piwo, palę skręty i Marlboro lighty, jeżdżę komunikacją miejską, parkuję moje auto. I każdego dnia towarzyszy mi wieczny stres, że zaraz ktoś się do mnie o coś przy…czepi.

Jak autem jadę z całą watahą spieszących się lemingów, to zamiast zwracać uwagę na to, co na drodze ważne do wychwycenia, rozglądam się za fotoradarami, suszarkami i misiaczkami – z szachownicą lub z paskiem, żeby nie było za łatwo. Kiedy lecę autostradą, zamiast w zderzak przed sobą, częściej zerkam w lusterko wsteczne, sprawdzając czy auto za mną nie jest uzbrojone w jakąś dziwną aparaturę do mierzenia prędkości, więc narażam się jednocześnie i na kraksę i na mandat. Rowerem jeżdżę również lekko zestresowany - gdy byłem mały to nikt nie karał za jazdę po chodniku i w ogóle raczej nikt się nie czepiał (wtedy znałem tylko takie określenie) cyklistów. Teraz chodnikiem nie, bo jak nie „pan władza”, to doczepią się przechodnie, skutecznie nakręceni przez rozhisteryzowane media. Ulicą nie, a na pewno nie wszędzie, po rynku nie, a po ścieżce tylko w dobrym kierunku, nawet nie wiadomo czy wszędzie po lesie wolno, gajowy też na pewno ma swoje paragrafy. Nawet kiedyś za jazdę "bez trzymanki" się do mnie doczepili Policjanci (mandatem surowym grożąc), z nudów albo z innego tylko sobie znanego powodu.

Na trawnik aż strach nogę postawić, a co dopiero skorzystać. Z piwem, bez piwa, tajniacy „pod Operą” powód znajdą – o mandacik nie ciężko, obywatel się cieszy, że bez punktów. Fajkę kiedyś rzuciłem na ziemię, mój błąd. Ok, kara musi być, ale gdy zaproponowałem podniesienie niedopałka, spotkałem się ze zdziwieniem i wysokości mandatu, o mało wobec mnie nie podwojono - obywatel się wykręca chcą naprawić to co zmalował. Przyczepili się, że zadośćuczynić chciałem czy że owoc pracy dzielnej Straży Miejskiej chciałem skraść nikczemnie?  

Pracę mam (lucky me!), więc czasem się spieszę. Boje się nawet liczyć ile czasu można zmarnować, czekając na zielone dla pieszych albo drepcząc za każdym razem karnie na około, by z zebry skorzystać. Wpadając pod samochód zaszkodzę najpewniej głównie sobie, więc bez podpisywania stosu oświadczeń jestem skłonny sobie uwierzyć, że zrobię, co w mojej mocy by z automobilem się nie zderzyć – mimo to ulicę przekraczam z lekkim dreszczem, że za rogiem czają się czarne pantery, tej nocy wyjątkowo celowo bez odblaskowych kamizelek, gotowe uszczuplić mój budżet o stówkę lub dwie. Przechodzę na drugą stronę, nerwowo kręcąc głową, jakbym się z Wronek albo z Rawicza dopiero co się urwał.

Używki, złe fatalne, bleee, ale ilość mandatów za picie pod chmurką mogłaby, poprawcie mnie, jeśli się mylę, delikatnie sugerować, że obywatele Rzeczpospolitej, rzeczy wspólnej z tego co mnie uczyli, popijać browar na dworze w swoim własnym kraju po prostu chcą i jakoś  ich to specjalnie nie gorszy. Można pomyśleć, że coś tu nie gra, skoro ciągle to robią i przestać nie chcą, można też pomyśleć, że świetnie, że ciągle to robią, bo można tłuc statystyki, bez konieczności głębszej refleksji.

A gdy już zdecyduję się, że na piwo za 15 ochoty nie mam, a na kolejny mandat tym bardziej, to jadę do miasta autem, no i gdy wracam, zaparkować wypada. Z miejscem pod blokiem różnie, im później tym gorzej. Jak budowali blokowisko to był jeden Polonez i trzy maluchy na całą „ośkę”, więc winić nie ma kogo (ale jak to tak bez winnego?, zapyta niejeden…) Ale emocje są co rano -  ciekawe czy dzisiaj wzięli na hol? Czy znowu się uda, czy władza zaakceptuje miejsce parkingowe, które w formie nikomu nieprzeszkadzającej i nic nie niszczącej stworzyłem, by nie musieć spać w wozie na awaryjnych.  A co ważniejsze, czy zaakceptują to nowe miejsce do parkowania sąsiedzi i oszczędzą gwoździa lakierowi prawych drzwi. Nawet jak nic nie zastawia, to niech kreatywnością nam tu nie szpanuje. My tu już 30 lat mieszkamy nigdy nikt z nas nie wpadł że można w tym miejscu auto zostawić. Jakiś mądrala przyjechał i szpanuje kreatywnością...

Kaskaderem ani hipsterem się nie czuję, raczej to, co robię wydaje się współcześnie polskie. Lubimy samochody i je mamy, mimo, że nas na nie nie stać. Rowery miejskie to taka moda z zachodu, podobnie jak zioło – musi być opodatkowane, przynajmniej  stresem. Jechałem ostatnio metrem, kupiłem bilet, siedzę i jadę. I musiałem sobie normalnie wytłumaczyć, że skoro puszkę coli wyrzuciłem przed wejściem na stację, to naprawdę nie będzie się do mnie przez najbliższe 20 minut, o co przy… czepić. Aż nie wysiądę i próbując zmienić stronę ulicy. powrócę do szarej strefy…