Oczywiście nie mam na myśli konkretnie słowa czepia, lecz
nie wypada ocierać się o wulgarność w pobliżu słowa Rzeczpospolita. Choćby,
żeby się nikt nie przyp. . Znowu! Nie robię, na co dzień jakiś nieprawdopodobnie off-owych
rzeczy. Jeżdżę samochodem, rowerem, chodzę po chodnikach i trawnikach, przekraczam ulice, tory tramwajowe, piję piwo, palę skręty i Marlboro
lighty, jeżdżę komunikacją miejską, parkuję moje auto. I każdego dnia
towarzyszy mi wieczny stres, że zaraz ktoś się do mnie o coś przy…czepi.
Jak autem jadę z całą watahą spieszących się lemingów, to
zamiast zwracać uwagę na to, co na drodze ważne do wychwycenia, rozglądam się
za fotoradarami, suszarkami i misiaczkami – z szachownicą lub z paskiem, żeby
nie było za łatwo. Kiedy lecę autostradą, zamiast w zderzak przed sobą,
częściej zerkam w lusterko wsteczne, sprawdzając czy auto za mną nie jest
uzbrojone w jakąś dziwną aparaturę do mierzenia prędkości, więc narażam się jednocześnie i na kraksę i na mandat. Rowerem jeżdżę również lekko zestresowany - gdy byłem
mały to nikt nie karał za jazdę po chodniku i w ogóle raczej nikt się nie
czepiał (wtedy znałem tylko takie określenie) cyklistów. Teraz chodnikiem nie,
bo jak nie „pan władza”, to doczepią się przechodnie, skutecznie nakręceni
przez rozhisteryzowane media. Ulicą nie, a na pewno nie wszędzie, po rynku nie,
a po ścieżce tylko w dobrym kierunku, nawet nie wiadomo czy wszędzie po lesie wolno, gajowy też na pewno ma swoje paragrafy.
Nawet kiedyś za jazdę "bez trzymanki" się do mnie doczepili Policjanci (mandatem
surowym grożąc), z nudów albo z innego tylko sobie znanego powodu.
Na trawnik aż strach nogę postawić, a co dopiero skorzystać.
Z piwem, bez piwa, tajniacy „pod Operą” powód znajdą – o mandacik nie ciężko,
obywatel się cieszy, że bez punktów. Fajkę kiedyś rzuciłem na ziemię, mój błąd.
Ok, kara musi być, ale gdy zaproponowałem podniesienie niedopałka, spotkałem
się ze zdziwieniem i wysokości mandatu, o mało wobec mnie nie
podwojono - obywatel się wykręca chcą naprawić to co zmalował. Przyczepili się, że zadośćuczynić chciałem czy że owoc pracy dzielnej
Straży Miejskiej chciałem skraść nikczemnie?
Pracę mam (lucky me!), więc czasem się spieszę. Boje się
nawet liczyć ile czasu można zmarnować, czekając na zielone dla pieszych albo
drepcząc za każdym razem karnie na około, by z zebry skorzystać. Wpadając pod
samochód zaszkodzę najpewniej głównie sobie, więc bez podpisywania stosu
oświadczeń jestem skłonny sobie uwierzyć, że zrobię, co w mojej mocy by z
automobilem się nie zderzyć – mimo to ulicę przekraczam z lekkim dreszczem, że
za rogiem czają się czarne pantery, tej nocy wyjątkowo celowo bez odblaskowych
kamizelek, gotowe uszczuplić mój budżet o stówkę lub dwie. Przechodzę na drugą
stronę, nerwowo kręcąc głową, jakbym się z Wronek albo z Rawicza dopiero co się
urwał.
Używki, złe fatalne, bleee, ale ilość mandatów za picie pod
chmurką mogłaby, poprawcie mnie, jeśli się mylę, delikatnie sugerować, że
obywatele Rzeczpospolitej, rzeczy wspólnej z tego co mnie uczyli, popijać
browar na dworze w swoim własnym kraju po prostu chcą i jakoś ich to specjalnie nie gorszy. Można pomyśleć,
że coś tu nie gra, skoro ciągle to robią i przestać nie chcą, można też
pomyśleć, że świetnie, że ciągle to robią, bo można tłuc statystyki, bez
konieczności głębszej refleksji.
A gdy już zdecyduję się, że na piwo za 15 ochoty nie mam, a
na kolejny mandat tym bardziej, to jadę do miasta autem, no i gdy wracam,
zaparkować wypada. Z miejscem pod blokiem różnie, im później tym gorzej. Jak
budowali blokowisko to był jeden Polonez i trzy maluchy na całą „ośkę”, więc winić
nie ma kogo (ale jak to tak bez winnego?, zapyta niejeden…) Ale emocje są co
rano - ciekawe czy dzisiaj wzięli na
hol? Czy znowu się uda, czy władza zaakceptuje miejsce parkingowe, które w
formie nikomu nieprzeszkadzającej i nic nie niszczącej stworzyłem, by nie
musieć spać w wozie na awaryjnych. A co
ważniejsze, czy zaakceptują to nowe miejsce do parkowania sąsiedzi i oszczędzą
gwoździa lakierowi prawych drzwi. Nawet jak nic nie zastawia, to niech
kreatywnością nam tu nie szpanuje. My tu już 30 lat mieszkamy nigdy nikt z nas nie wpadł że można w tym miejscu auto zostawić. Jakiś mądrala przyjechał i szpanuje kreatywnością...
Kaskaderem ani hipsterem się nie czuję, raczej to, co robię
wydaje się współcześnie polskie. Lubimy samochody i je mamy, mimo, że nas na
nie nie stać. Rowery miejskie to taka moda z zachodu, podobnie jak zioło – musi
być opodatkowane, przynajmniej stresem.
Jechałem ostatnio metrem, kupiłem bilet, siedzę i jadę. I musiałem sobie
normalnie wytłumaczyć, że skoro puszkę coli wyrzuciłem przed wejściem na
stację, to naprawdę nie będzie się do mnie przez najbliższe 20 minut, o co
przy… czepić. Aż nie wysiądę i próbując zmienić stronę ulicy. powrócę do szarej
strefy…
0 comments:
Prześlij komentarz