niedziela, 23 listopada 2014

Oszukać doskonałość


17.6.82.302.237  – to tak z grubsza Roger Federer w liczbach i podobno numer telefonu do asystentki Mirki Vavrinec.  Oczywiście jakby się do tego dobrze przyłożyć to można by cały artykuł o najlepszym tenisiście w historii napisać samymi cyframi. Wygrał już wszystko (są tacy, którzy zastanawiają się, po co jeszcze gra, a to głupie pytanie bo wiadomo, że dla kasy z nagród ;) ), jednak ostatnio postanowił powygrywać jeszcze trochę i dzielnie kompletuje przybranie do głównego bukietu. Wielkie szlemy liczą się najbardziej (17), ważne też żeby był przynajmniej jeden z każdego, co Roger skompletował niczym wrozowy uczeń. Dalej z reguły patrzymy na wygrane turnieje kończące sezon czyli tak zwane Mastersy zwane od niedawna YEC, czyli Year-end Championship (6). Później zwracamy jeszcze uwagę wygrane na zawodowe turnieje (82), jeszcze dalej na coś, co mnie osobiście podnieca znacznie mniej - ilość tygodni, jako numer jeden na świecie (302) i tych samych tygodni, tyle, że nieprzerwanie (237). Ale, nie dyskutujmy z rankingiem, jest przynajmniej na podstawie czego rozstawiać w turniejach. Jeśli chodzi o przybranie do bukietu, to w tym roku szwajcarski mistrz zapragnął olimpijskiego złota i jak postanowił tak zrobił. Jednak dopiero w ostatnim tygodniu dokonał moim zdaniem jednego z najgrubszych wpisów w do historii białego sportu.

Jeszcze 8 dni temu, w niedzielny wieczór 16 listopada 2014, oglądaliśmy Federera, który w sweterku nie meczowym jak go z resztą sam ładnie określił, z mikrofonem w dłoni i z uniesioną na oścież przyłbicą, przepraszającego londyńską publiczność za odwołanie zawodów, których miał być głównym aktorem. Choćby dolegliwość, która wykluczyła go wówczas z gry była nawet ledwo widoczna pod mikroskopem, decyzja ta nie mogła być trudna. Co w jego dorobku zmieniłaby zmiana 6 na 7 w ilości Mastersów czy tam jeden więcej sezon zakończony, jako numer 1? Guzik. A Puchar Davisa?

Właśnie! Puchar Davisa. Sport ten sam, prawda, ale zawody kompletnie inne. Doskonale rozumiem Rogera, który wiadomo, mistrzem innej dyscypliny już nie zostanie, nie poczuje smaku zwycięstwa w finale NBA, ale dla sportowca całą karierę grającego dla publiczności klaszczącej w obie strony, Puchar Davisa na pewno jest bardziej sexi niż Masters. A w sytuacji gdy kroiło się grube granie przed 23-tysięczną publicznością na Stade Pierre-Mauroy w Lille -  „jakiś tam Marsters”. Trzeba otwarcie powiedzieć – po kreczu 16 listopada, w weekend 21-23 listopada 2014 Federer nie wymiękł, pokazał mistrzostwo w jedynych, stuprocentowo szowinistycznych zawodach w tenisowych na najwyższym poziomie. Tutaj naprawdę jest jak w każdym innym sporcie. Nie ma kibicowania ładnym zagraniom, dobrej grze i zmieniania pupila kilka razy na mecz (jak ładny to niech dłużej trwa). Puchar Davisa ma twarde reguły, – gdy pół rozpalonej hali się cieszy, druga połowa grobowo milczy. Presja po porażce z nakręconym przez własną widownię Gealem Mofilsem raczej nie ułatwiała sprawy przed deblem. Można było wątpić czy Roger nie rozsypie się jakby grał finał Roland Garros przeciwko Nadalowi. Ale sobotni team spirit z Wawrinką i dzisiejsze wpisanie się do historii genialnym stop-volleyem z boczną rotacją. Palce lizać na znienawidzonym przez Federera clayu.


Pewnie wygląda na to, że szwajcarskiego mistrza od zawsze uwielbiam. Na pytanie o lubię/nie lubię Federera, po krótkim zawahaniu klikam like. Ale dopiero od kilku lat. Nasze początki były trudne, nie wiem jak Roger odbierał mnie ;), ale ja go nie znosiłem. Wydawał mi się utalentowanym dziwolągiem, bez serca do walki. Przynajmniej bez takiego, jakiego oczekiwałem wówczas od tenisisty. Wydawało mi się, że facetowi zwyczajnie nie zależy. Podważałem szczerość gestu turlania się po ziemi po wygrywanych spacerkiem wielkich szlemach w latach absolutnej supremacji. Błąd, temu facetowi zależy i zależało, teraz po prostu widać to znacznie wyraźniej. Pewnie i on sam bardziej docenia zwycięstwa, gdy nie są już ona tak oczywiste. Zaskoczył mnie łzami po porażce w finale Australian Open 2009, zrobił to wczoraj, pokazując trzystuprocentowe zaangażowanie w grę podwójną i ten niesamowity teamwork ze nie gorszym tego dnia Wawrinką. Nie zgadzam się,że ten tytuł nie był mu do niczego potrzebny, jak stwierdził w pierwszym wywiadzie po wygranej, Na tej zasadzie, te 17 wielkich szlemów jest równie zbędne, bez też by żył i pewnie miałby się dobrze...

Doskonałość na korcie poparta doskonałością w dokonywaniu wyborów. Pomyśli niejeden, że sprytnie się ten cwaniak Federer wślizguje na kolejne karty historii tenisa. Jeśli ktoś ma ochotę tak na to patrzeć, to warto też, aby udowodnił, że pamiętanie o wypraniu frotek (lub zatrudnieniu kogoś, kto ma pamiętać), trwałe zawiązywanie sznurówek i dobór turniejów (patrz Wojciech Fibak) nie są częścią tej gry. Mecz nie zaczyna się w chwili wykonania pierwszego serwisu, a rozgrywki tenisowe to nie tylko te zawody, za które najlepiej płacą.

Federer team ma teraz nowy challange – musi wymyślić jakieś nowe zawody i to szybko, póki Roger wciąż jest w stanie je wygrać. Chyba, że na przykład dojdzie do wniosku, że brakuje mu na swoim koncie na przykład brązu olimpijskiego, jak komplet to komplet. A już serio, serio, to skoro potrafili osiągnąć doskonałość to, dlaczego mieliby na tym poprzestać. Cieszmy się póki Roger gra, jak skończy karierę mamy gwarantowane dwa lata nudy, jak po Samprasie.

0 comments: