czwartek, 20 listopada 2014

Z zachodu ukraińskimi do Bangkoku


Wróciłem z prawie trzytygodniowego tournée po Tajlandii i od tygodnia zastanawiam się czy jestem w stanie powiedzieć cokolwiek mądrego? Trochę odebrało mi mowę, jednak, jak mawiali dziennikarze sportowi urodzeni w latach 50’, z dziennikarskiego obowiązku, wycisnę ile się da. No dobra, żartowałem. Kilka spraw aż ciśnie się na usta, papier i ekran. Stawiam, że jeszcze będziecie mnie błagać, żebym wykonał jakiś kolejny duży trip i skończył z tymi odniesieniami do wycieczki po Indochinach. Jak tylko się urlopu nazbiera, obiecuję uczynić to niezwłocznie. Korzystając, zatem z chwilowego braku dystansu do odruchowych porównań Polska vs kraj-z-którego-wróciłem -  kilka słów, jak najbardziej na poważnie.

Gdyby nad Wisłą działo się doskonale lub coś w tych okolicach, pewnie nie zastanawiałbym się podczas zasłużonych wakacji nad definicją wolności, sensem ustanawiania nakazów i zakazów czy istnienia SANEPID-u. Jednak młodość naszej demokracji i kapitalizmu skłaniają ku porównywaniu odwiedzanego kraju do tego, co poza obrębem Odry, Buga, Karpat i Bałtyku. Zwykliśmy przywoływać raczej Niemców, Francuzów i Brytyjczyków, tyle, że wraz z postępami RP coraz częściej porównania te wydają warte tyle, co zestawienia Apple’a z Samsungiem. Im częściej jeżdżę, tym bardziej oczywistym się staje, że zachodem staliśmy się już jakiś czas temu ( o czym nieco dalej), stąd  tym większą wartość wycieczek obarczonych solidniejszym jetlagiem.

Co robiłem w „tajowie” czego nie robiłbym na wczasach w Mielnie? Szczerze? Nic nadzwyczajnego, tyle, że trochę jak z ubieraniem się – „jak” dużo ważniejsze niż „co”. Na przykład kupiłem sporo rzeczy i jak w u siebie, zapłaciłem, dostałem towar, ale ani jednego paragonu. Korzystałem z usług wszelakich (oprócz tych, na które właśnie skierowałem Twoje myśli) i to nie mało – ani razu nie próbowano mnie oszukać, ani razu nie poczułem się też ani oszukany, naciągnięty, what-so-ever. Przejechałem i przeleciałem (J) Tajlandię od wschodu, północy i południa, kilka razy i to całkiem wygodnie, za to bez poczucia przesadnych nakładów na transport. Korzystałem z większości środków ku temu przeznaczonych, ominęły mnie chyba tylko z przewozy batyskafem. Nie żebym tam jakąś biznes klasą się przemieszczał czy dopłacał za klimatyzację tudzież inne wygody, co więcej, za każdym podróżowali ze mną „lokalesi”. Jadałem wtedy, kiedy byłem głodny, ale i gdy aż tak głodu nie czułem, głównie z łaknienia i chęci skosztowania czegoś innego niż schabowy z pyrami  (skłaniała mnie ku temu świadomość, że na dostęp do tego genialnego wachlarza smaków mam tylko kilkunastodniowe okienko czasowe). A że nikt nie zabronią w Tajlandii przyrządzać jedzenia na grillu opalanym węglem, zamontowanym na wózku podobnym tego, na jaki u nas zbierają złom, to właśnie takie mobilne punkty gastro odwiedzałem najczęściej i najchętniej. A na koniec okazało się, że to wszystko wolno mi było popić alkoholem kupionym w sklepie obok. Niby w sumie logiczne, że z legalnego towaru można legalnie zrobić użytek i to na dodatek, i tu niespodzianka, wedle własnego uznania.

Nie ma nic gorszego niż idealizowanie, ale nie ma też niż złego stawianiu adekwatnych pytań. Wróćmy zatem nad Wisłę i zapytajmy odnosząc się do poprzedniego akapitu - czy wystarczającym potwierdzeniem zakupu nie jest przypadkiem towar wyniesiony ze sklepu? Czy kapitalizm i gospodarka rynkowa nie jest najprzyjemniejsza, gdy nie musimy wszędzie doszukiwać się haczyków, ściemy, dziury w całym lub hochsztaplerstwa? Czy prawdziwą wolnością nie jest możliwość przemieszczania się, nie koniecznie kosztem dziurawienia budżetu? A jak ktoś potrafi gotować i chce to robić też dla innych, to czy musi nagle całą kuchnię okuć stalą nierdzewną? Tutaj warto pochylić się nad niejasnym statusem kiełbasek opiekanych nad ogniskami, choć podejrzewam prace nad normą odnośnie wysokości i kształtu stosu oraz maksymalnego stopnia zaostrzenia kija do nabicia „śląskiej” idą już pełną parą. Takie nieobyczajne zachowanie jak jedzenie w lesie samodzielnie przyrządzonego na ogniskiem jedzenia popijanego go piwem, nieopisane żadnym aktem prawnym  i tak na pewno okazałoby się u nas w jakimś tam sensie nielegalne. Czekając na ulicznego PadThaia, oglądam się pewnego razu przez ramię i słyszę w ojczystym języku: „U nas SANEPID by na to nie pozwolił…”. Tylko czy dzięki temu faktycznie jadamy na własnym podwórku najlepiej i najzdrowiej, i czy całkowicie chroni nas to przed zatruciami – pytanie pozostawiam otwarte, z Indochin wróciłem zdrowy.

Zezując nieco rozbieżnie ( luźna myśl: napisałbym „stając w rozkroku”, ale bloga mam na polskim serwerze, więc nie wiem czy pisząc tak nie pozbawiłbym Was niniejszej lektury), i dalej szukając porównań – często nasza demokracja określana jest jako jeszcze niedojrzała i nieokrzepnięta, mawia się, że ludzie jeszcze nie rozumieją, o co w tym ustroju tak naprawdę chodzi i że nie potrafią brać spraw w swoje ręce, że nie dojrzeli do społeczeństwa obywatelskiego i dalej wszystko, co u Tomka Lisa w „Co z tą Polską”. A ja tak sobie myślę, że w Polsce doskonale rozumiemy istotę demokracji, dar wolności i wszystko, co powyżej. Tyle, że skoncentrowanie na wyszarpywaniu sobie „pożywienia” i podstawowych dóbr zapewniających przetrwanie w absolutnej podstawie sprawia, że energię życiową gros lemingów pożytkuje głównie na walkę na drugim szczeblu piramidy Maslowa. Ale czy może być inaczej, gdy od utraty pracy i źródła przychodów do wylądowania na ulicy, degradacji na społeczne dno i do całkowitego upokorzenia jest u nas naprawdę niedaleko? Tajlandia PKB na głowę ma niższe niż Polska, ale dzienne wyżywienie kosztuje tam pół godziny pracy, każdy ma też zapewniony własny kąt lub kawałek przestrzeni, z której nikt go nie przegoni. Wiadomo, klimat pomaga, ale bez względu na niego fakt pozostaje – nie boisz się, że zamarzniesz, padniesz z głodu czy stracisz godność to i nie warczysz i nie podgryzasz współobywateli.

Mam wrażenie, że trochę bezkrytycznie chwyciliśmy się zachodu. Możliwe, że zwyczajnie panicznie uciekając przed powiewem wschodu, który u progu transformacji poważnie nam groził. I trudno Polskę za to winić, niczym w „zwyczajni niezwyczajni”, na naszym miejscu każdy postąpiłby tak samo. Z tym, że chyba już się udało, prawda? Powiem Wam, że dzięki uprzejmości ukraińskich linii lotniczych, (gdy kupowaliśmy bilety pół roku wcześniej były wątpliwości czy w chwili lotu nie będą już rosyjskie) kolejny raz upewniłem się, co do słuszności tego kierunku. Przesiadka w Kijowie, dwie parki polskie i zaraz za nimi dwie ukraińskie. Nasi weseli, uśmiechnięci, nowocześnie ubrani, wszyscy w kolorowych butach z ostatniego sezonu – wiadomo, New Balance i AirMax daje radę.  Za nimi dreptały podobne dwie pary, tyle, że Ukraińskie – przyglądam się i widzę, że niby tacy sami, ale jacyś tacy mniej radośni, nieco bardziej zmęczeni, przygarbieni, z lekko podkrążonymi oczami, a na twarzach gorzkawe „przepraszam, że żyję” i to nie koniecznie za te bure trapery, tak modne w Polsce na przełomie Millenium. Sądzę, że podobnie wyglądałem podczas mojej pierwszej zagranicznej wycieczki  - do berlińskiego ZOO w 1991 roku.

Starą Europę zachodnią dogonić możemy kładąc nacisk na wzrost PKB i wierząc, że w ten sposób dotrzemy do raju. Jeśli jesteś geekiem, to i „lambo” nie uczyni Cię atrakcyjnym dla kobiet. Maksymalnie będziesz tylko geekiem w „lambo” , na którego lecą kobiety. A co się natyrasz, żeby to „lambo” kupić, to twoje. Ale jeśli przekalibrujesz myślenie, zapomnisz o innych gościach w „lambo” i zbudujesz prawdziwe poczucie własnej wartości, to i na boso będziesz się podobać.

To jak? Ustalamy raz na zawsze, że zachodem już jesteśmy, że swoją zachodniość raz na zawsze udowodniliśmy? Chociaż nasz będzie zawsze wschodni brzeg Odry, to zafunkcjonujmy w stuprocentowej pewności, że z powrotem wschodem już się nigdy nie staniemy. Wierzcie mi, długie godziny spędzone w Ukraińcami i ukraińskimi stewardessami potwierdziły tylko, że mentalnie cofnąć nas nawet grzyb atomowy nie jest w stanie. Jeśli sprytnie zaczerpniemy trochę mądrości ze starszych cywilizacji, stawiając na powszechną bazę – lokum plus pożywienie, to z połową PKB zachodu i tak wyśmiejemy ich pseudo-wyluzowanie i profilonerwozę. Mieszkać i jeść. A jak tak to nawet modlić się i kochać (się) brzmi całkiem sensownie…

1 comments:

Unknown pisze...

Bardzo przyjemny tekst, powiało przyjemnym, nieskrajnym optymizmem ;)