czwartek, 31 stycznia 2013

Complaining buddies

Dawno temu, pewna "niewiasta" (cudzysłów celowo boldem), przy okazji wyrażania swojej opinii o tak zwanych smutnych oczach polskich facetów, dodała mimochodem, że jak żadna inna nacja z jej znanych, potrafią (potrafimy?) narzekać i szczerze mówiąc są (jesteśmy?) w tym nieźli. Ja tam bym się nie zgodził, że nieźli, bo to jak mówienie o Nilu per "strumyczek" - Polacy mają czarny pas w narzekaniu od lat i jakby tylko instniało odpowiednie zaplecze lobbingowe, mielibyśmy nową dyscyplinę olimpijską, w której w końcu regularnie bilibyśmy Niemców.


Ok, nic nowego, wiedzieliśmy to od dawna. Ale jak to tak naprawdę działa? Moim zdaniem wspólne narzekanie to stawianie znaku równości między complaining buddies przez wywieszenie flagi z napisem "mamy problemy, jest ich równie dużo, moje i twoje życie są równie przejebane, hardcore bracie". A jak ktoś nie narzeka to musi oznaczać, że problemów nie ma, albo że co gorsza i na pewno, wyzbył się ich naszym kosztem. Coś jest z nim w każdym razie nie tak, źle mu z oczy patrzy, coś za wesoło mu, nie widać po nim trudu, znoju i mozołu. I w ogóle jak można przepuścić krzyczącą wręcz niczym promocja świąteczna okazję, do popsioczenia na otaczający światek.

Wspólne narzekanie powoli staje się czymś na kształt wspólnego picia wódki. Complaining buddies zasiadają razem przy stole, otwierają pojemnik z lekarstwem i wspólnie pracują nad chemią w swoich organizmach, aż do osiągnięcia poziomu, na którym nie pozostanie już ni,c tylko dać sobie buzi (PZPN style, ewentualnie Breżniew) lub wyściskać się na misia i poczuć tę wszechogarniającą jedność, wspólnotę wynikającą z wyzbycia się wrogów i innowierców z otoczenia. Swoiste katharsis, kiedy to jednym głosem możemy zakrzyczeć lub, tutaj jak zawsze do wyboru, zaśpiewać "kurwa mać".

Wielu się pewnie nie zgodzi z tym co piszę powyżej, ale pewnie tylko dlatego, że się porządnie nad tematem nie zastanowi.