środa, 30 stycznia 2013

Pan chyba żartuje

Jakie uczucie towarzyszy Wam w chwili gdy otrzymujecie zezwolenie na coś co już od dawna i tak robicie? W moim przypadku jest to politowanie - taki tam sobie śmiech przez łzy. Pojawia się też złość, powszechnie znana pod znacznie dosadniejszym hasłem, ale że o ulicy Taczaka piszę dziś po raz drugi (nie sugerować mi się tylko datą publikacji) mam wyczerpane kredyty na wyrażenia z niższej, acz dosadniejszej półki. Bo skoro nagle można na coś zezwolić ( a tak naprawdę przestać zabraniać) to dlaczego tyle czasu zmuszano mnie do łamania prawa i niejednokrotnie do ponoszenia konsekwencji z tego powodu - to oczywiście pytanie z automatu powstające nie tylko w mojej głowie.

Mamy tutaj taki słodki artykulik jednego z moich ulubionych pismaków rasy "dziennikarz klasyczny", spod herbu "wydaje mi się, że wiem o czym piszę".


Link powyżej, a w nim, łaskawe plany o zielonym świetle dla jazdy pod prąd po ulicy, która i drogą szybkiego ruchu nigdy nie była i raczej się nie stanie. Dziękuję zatem bardzo, przez Taczaka przejeżdżam rowerem kilka razy w tygodniu i nawet nie wiem, w którą stronę to jest pod prąd. Dlaczego tak robię? Bo jestem rowerzystą, takim uczestnikiem ruchu publicznego i przestrzeni publicznej, który nie generuje spalin, nie jest częścią zatoru transportowego miasta,oraz i tak musi uważać na wszystkich (pieszych, wózki dziecięce i sklepowe, samochody, autobusy, tramwaje) i za wszystkich myśleć na drodze, gdyż nie ma wokół siebie solidnej warstwy blachy, która go chroni. Przy okazji, ze wszystkich uczestników ruchu ZUS będzie miał ze mnie najwięcej pożytku i dzięki temu nie zabraknie na emeryturę dla twojej babci, drogi czytelniku. Pomyślałem więc, że jadąc, na najprostszy przykład, z Pasażu Apollo do celu (o! właśnie sobie przypomniałem w którą jest to niby pod prąd), powiedzmy w połowie ulicy Taczaka, nie będę zasuwał przez Święty Marcin, bo tam z resztą nawet nie miałbym pomysłu na rozwiązanie bezpieczne  i zgodne z przepisami ((po chodniku przecież nie wolno), tylko pojadę najkrótszą drogą. Także dzięki za pozwolenie, i za te godziny debat rad dzielnic i ZDM-u (taki PZPN Grzesia Laty, tylko że w Poznaniu i nie od piłki tylko od dróg i transportu), zmarnowaliście nasz czas i pieniądze.

Już od jakiegoś czasu czytamy i słyszymy głosy na temat tego, jak to Poznań, wzorem krajów Beneluksu, niby ma stać się miastem rowerzystów. Od takiego samego czasu mamy próby działania i recenzowania tych działań, z tym że w sytuacji, gdy żadna strona tak naprawdę nie jest pewna do czego to wszystko ma zmierzać, więc raczej nie mamy prawa dojechać nigdzie, poza ostatecznym wypoczwarzeniem systemu transportowego miasta Poznania. 

Ja w tej kwestii mam do powiedzenia tylko jedno - jeśli nie postawimy na rowery jako podstawowy i najważniejszy środek transportu w Poznaniu, to w ogóle możemy sobie darować te pozorowane ruchy i rozwiązania na pełnym, zgniłym kompromisie. Jeśli będziemy próbowali ubierać rowerzystów w kaski, kamizelki odblaskowe i czort wie co jeszcze, każemy im zatrzymywać się na czerwonym świetle z częstotliwością równą samochodom, stać w korkach i do tego będziemy ich w świetle przepisów ruchu drogowego traktować na równi z samochodami to naprawdę odpuśćmy. Ludzie, wbrew temu co powiedział kiedyś Jacek Kurski, nie są ani głupi ani ciemni. Może nie będą potrafili (i raczej tego nie zrobią) jasno sprecyzować dlaczego nie korzystają z rowerów, ale po prostu wybiorą sprawdzonego czterokołowca lub MPK. 

O co chodzi z tym Beneluksem? Jak wiadomo rower to podstawowy środek transportu w tych krajach Czego nie wiadomo aż tak powszechnie, jest to podstawowy środek transportu również w Berlinie, Kopenhadze, Monachium i długo by jeszcze wymieniać ważne europejskie miasta. Tam postawiono sprawę jasno. Rower jest numerem jeden, pierwszy po bogu, najświętszy i nietykalny. Udogodnienia transportowe są robione przede wszystkim pod rowerzystów, co przy okazji stwarza bezpieczną przestrzeń dla pieszych. Przykłady? W Belgii mandat za ominięcie samochodem rowerzysty "w niedostatecznie bezpiecznej odległości" wynosi jakieś 500 euro, taryfa jest sztywna, a kary nie uniknie nawet cycata blondynka. Rowerem wolno jeździć wszędzie, literalnie, nie ma stref w stylu tutaj, tak, tutaj nie. Gdziekolwiek dasz radę wjechać i czujesz się bezpiecznie, jesteś mile widziany na swoim jednośladzie. Każde centrum imprezowe miasta ma potężny parking dla rowerów w pobliżu. Belgowie mało nie piją, parkingi przed zabawą się zapełniają, a po imprezach pustoszeją, wypadków brak, zaś jedyny obowiązek nakładany na trzeźwego lub pijanego rowerzystę, to lampka z przodu i z tyłu, bezwzględnie, pod karą 300euro tym razem. Jak to ładnie określają tambylcy, lepiej nie przeginać do punktu gdy jedzie się wężykiem, ale póki jedzie się prosto to odpowiedzialność nadal jest po stronie kierowcy samochodu. 

Tak, tak, już słyszę w oddali głosy - "U nas to się nie uda", "polscy kierowcy są za agresywni", "u nas się pije wódkę a nie piwo tak jak w Belgii", bla bla bla. Jakbym Wam 23 lata temu powiedział, że demokracja się u nas nie uda, bo nie mamy doświadczenia, jesteśmy skażeni monarchią, zaborami, wojnami i komuną to co? Zrezygnowalibyśmy jednogłośnie? Nauczyliśmy się pilnować demokracji, nauczymy się pilnować praw rowerzystów. Zamiast ścigać tych co jeżdżą 55 na "czterdziestce" i 61 na "pięćdziesiątce", czym na pewno ucieszyliby się zmotoryzowani, trzeba wygonić nasze kochane małpki od wypisywania bloczków z mandatami w te miejsca, gdzie zagrożenie naprawdę występuje, gdzie łamane są nawet te nasze słabo chroniące jednoślady bez silnika przepisy.

To jest do zrobienia, ale potrzeba wyjść od jasnej decyzji i nadać konkretny kierunek. Poznań stawia na transport rowerowy. Zapraszamy mieszkańców do tego jeżdżenia rowerami, gdzie tylko czują się bezpiecznie (na lewym pasie na Hetmańskiej podejrzewam, że i tak nadal królować będą samochody), w waszym imieniu wyegzekwujemy wasze bezpieczeństwo, a w drugiej kolejności zadbamy, aby wprowadzić udogodnienia usprawniające ruch samochodowy, którego płynność może początkowo ucierpieć na rzecz nowych praw rowerzystów i ich skutecznej egzekucji. 

Bez tak kategorycznego podejścia, naprawdę, darujmy sobie i rozejdźmy się w pokoju. Przy rozwiązaniach w stylu "lizanie cukierka przez papierek" i tak nigdy nie będzie dla rowerzystów bezpiecznie i wygodnie na tyle, by ten środek transportu stał się masowy, a grupa szaleńców i pasjonatów i tak będzie jeździła, w domowy budżet wpisując kilka mandatów rocznie, myself including, a na listę TO DO na stałe dopiszą UWAŻAĆ NA SIEBIE lub MIEĆ SZCZĘŚCIE. Miałem kiedyś czelność podejść do pewnego jegomościa lat circa 55, który jak prawdziwy szlachcic postanowił żonę pod same drzwi banku na Placu Wolności odstawić, zaś swym pojazdem idealnie w poprzek ścieżki rowerowej parkując, dzielnie małżonki oczekiwał. Zapytany przeze mnie dlaczego postawił samochód w taki sposób i czy wie, że tutaj jest ścieżka rowerowa, dał wyraźne objawy pojawienia się w jego życiu nowego zwrotu. Na tej samej ścieżce z resztą stał kiedyś długimi miesiącami kontener na gruz z pobliskiego remontu - tego nie dało się przeoczyć panowie z SM. Wóz albo przewóz panowie, albo przestajemy się oszukiwać i dajemy spokój, albo do dzieła, naprzód, hurtem, pełną falangą.