wtorek, 29 stycznia 2013

Deptak na Taczaka


Aby zacząć wpis od innego niż haniebne "nie" słowa, nawet w wyrazie "niezmierną" lub "nieskrywaną", całkiem pozytywnych więc słowach, napiszę, że potężną radością przywitałem inicjatywę zrobienia na ulicy Taczaka deptaku, strefy ograniczonego ruchu. To się nazywa iść za ciosem, po sukcesie Wrocławskiej (tak, ulicy, nie mąki), która ponad dekadę czekała na swój moment by stać się pełnoprawną częścią miasta we współczesnym tego słowa znaczeniu, a nie parkingiem dla dresów odbierających "utarg" z żabki. Decydentów miejskich trzeba będzie chyba zacząć nazywać żyrafami, lub czymś w tym rodzaju, bo cóż innego ma podobnej długości przewód myślowy?
Na Taczaka było sporo knajp już na przełomie millenium, Corner, Academic Pub, dawniej Pomyłka, Nietoperz, Kisielice nie powstały wczoraj z tego co się orientuję. Do tego tuż za rogiem, na Kościuszki mamy kilka co urokliwszych miejsc, razem mających potencjał porównywalny z Nowowiejskiego, o ile nie większy. Od dawna wie o tym każdy Poznaniak, a nawet każdy Poznańczyk, któremu tylko zdarzyło się chodzić, tak chodzić pieszo (to ten sposób poruszania się po przestrzeni miejskiej opanowany do perfekcji przez klasę biedną sekcję klasy średniej, której zdaniem wielu, dorobkiewiczów głównie, nie stać na jeżdżenie samochodami, sic!), dotrzeć tam komunikacją miejską lub miejskim pojazdem śmierci, a więc rowerem. Pułap, na którym operują osoby decyzyjne w tych tematach w Poznaniu jest naprawdę nieosiągalny dla wielu.

Wracamy do tematu. Fajnie zatem, że mamy silne TAK, że mieszkańcy (dużo tam pustostanów jak całej reszcie centrum, polecam okolice Ogrodowej, Krysiewicza i Piekary w okolicach godziny 11 w tygodniu) nie oprotestowali czegoś co w oczywisty sposób podniesie prestiż lokalizacji, którą zamieszkują i że wszystko idzie w dobrym kierunku. Co nie cieszy to czas reakcji (sami meteopaci chyba wśród naszych urzędasików, niskie ciśnienie, wiadomo, obniża czas reakcji) oraz to do czego zmierzam. Skala.

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego w Warszawie (wiem, ohydne słowo, ale potrzebowałem polskiego przykładu budowy kolei podziemnej zwanej "metro", a żaden inny przykład akurat nie przyszedł mi do głowy) chcąc wzbogacić miasto o sieć lini metra, w jednym momencie budują tylko jedną z nich. Dlaczego mozolnie przebijano się latami przez Politechnikę, Centrum i dalej Marymont aż na Młociny a nie zaczęto po prostu w tym samym czasie kopać z drugiej strony? Dlaczego już teraz nie prowadzi się prac, choćby przygotowawczych wokół rozgałęzienia na Pradze czy gdziekolwiek jeszcze tam planują dodać trzecią i czwartą linię (o obwodowej, koniecznej w stołecznym konglomeracie dzielnic aka Warsaw City nie wspominając)? Analogicznie, dlaczego równolegle z Taczaka nie może iść temat Żydowskiej, dalszej części Wodnej, Chwaliszewa and so on. Dlaczego to wszystko tak długo trwa? Czy mulititasking na poziomie intermediete nie znalazł się wymaganiach stawianym kandydatom do służby publicznej? W takim tempie to my się powinniśmy obawiać konkurencji dwa razy mocniej to raz, a dwa że nie w postaci Wrocławia i Krakowa, a raczej Leszna i Wolsztyna. Z całym szacunkiem, rzecz jasna.

Tak długo jak damy sobie wciskać, że wyłączenie z ruchu jednej ulicy, wstawienie kilku słupków po uzgodnieniu tego z garstką mieszkańców musi zajmować pół roku, tak długo nie opuści nas wrażenie dreptania w miejscu.