czwartek, 7 lutego 2013

Błąd linii środkowej

Miałem ostatnio bardzo ciekawego przeciwnika w meczu ligi tenisowej. Ciekawego z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że był obdarzony ambicją w stylu prawnika-indywidualisty, niemalże japiszona, taki typ z bardzo silnie zaciśniętymi ustami, szczególnie w kluczowych momentach. Po drugie, niczym pirat drogowy, notorycznie łamał przepisy gry. Jego problem polegał na tym, że serwując na stronę backhandową, za mocno wyrzucał piłkę do boku, po czym "goniąc" za nią popełniał rzadko wywoływany na poziomie pro błąd linii środkowej, polegający na przekroczeniu osi podłużnej kortu i wykonanie podania de facto na wprost zamiast po przekątnej. Jako odbierający byłem w niezłym szoku, bo piłka nadlatywała nad karo serwisowe pod nieznanym mi wcześniej kątem. 


Błąd linii środkowej to rzadkie zjawisko, ale błąd stóp w amatorskim tenisie to już plaga, popełnia go co trzeci grający, co gorsza kompletnie nieświadomie. Co istotne, cechy obu tych wykroczeń są identyczne -  to błędy nieweryfikowalne bez udziału trzeciej i kolejnej pary oczu. Zacząłem się poważnie zastanawiać nad opcjami reakcji na takie sytuacje. Umiejętność reagowania na wszystkie poza-kortowe zdarzenia jak i te na korcie mogące wytrącić nas z gry to często istotny element gry. Póki to jeszcze turniej, to można zawsze zaprosić supervisora zawodów, żeby przyjrzał się sytuacji i to w zasadzie wszystko co mi przychodzi do głowy. A w meczu ligowym lub, o zgrozo, towarzyskim - prawdę mówiąc odczuwam bezradność. Aut zawsze można pokazać, piłkę powtórzyć, a w tej sytuacji?  Przeciwnikowi nie ma co zwracać uwagi, chyba że chce się go wyprowadzić lekko z równowagi (uwaga by przy okazji takiej krótkiej konfrontacji nie wyprowadzić przy okazji siebie). To ogromny test odporności psychicznej.

Sytuacja staje się o tyle skomplikowana dla odbierającego, że nawet jeśli przyzwyczaimy się do kąta pod jakim leci do nas piłka, to w głowie pozostanie poczucie niesprawiedliwości i brak możliwości odwołania się do jakiejkolwiek instancji. Nie widzę jakoś oczami wyobraźni, żeby przekonany o swojej doskonałości gość tak zwyczajnie przyznał, że może faktycznie taki błąd popełniać. On zawsze tak serwował i było dobrze, nikt się nie czepiał. To samo z błędem stóp. Z dziennikarskiego obowiązku dodam, że uwagę zwróciłem, trafiłem grochem w ścianę, zmieniło się nic, więc głowę schłodziłem, a mecz wygrałem 6/2, 6/4. Chyba zdałem ten test.