wtorek, 12 lutego 2013

Female population after midnight

Nieszczęśliwe, zagubione, znudzone. Takie określenia przychodziły mi do głowy gdy w ostatnią sobotę obserwowałem kobiety w jednym z ważniejszych poznańskich klubów. Miejsce bardziej mainstreamowe niż offowe, gdzie raczej mało jest miejsca na hipsterstwo, bolesną oryginalność i czy wszelkie inne powiewy ASP (w szatni brak miejsca na te gigantyczne teczki z pracami, może dlatego nie przychodzą :) ). Co zawsze było charakterystyczne dla Blue Berry Baru, bo o nim mowa, to kobiety ubrane naprawdę z rozmachem, ale i z pomysłem, złośliwi mawiają nawet, że jak w sylwestra. Dobrze doinwestowane buty, torebki, fryzury i inne akcesoria, których pojedynczo nie ogarniam, ale na pewno stanowiące ważne elementy całości.

W ostatnią sobotę postanowiłem wyluzować trochę z tym samczym zachwytem i
przyglądałem się sytuacji z tej ludzkiej strony. Co mi wyszło? Trzy na cztery dziewczyny czują się niekomfortowo przez swój wygląd, przez rzeczy mają na sobie. Przekombinowane, skopiowane bezkrytycznie z wystawowych manekinów, ani  to seksowne, przyciągające męski wzrok, ani wygodne, ani swobodne. A do tego, tym razem ani po ruchach, ani po zachowaniu, ani po nastawieniu, nie widać, aby czuły się swobodnie i dobrze we własnym ciele. Miałem wrażenie, że albo się w ogóle sobie nie podobają, albo podświadomość podpowiada, że w niewystarczającym stopniu sprostały wymaganiom stawianym im przez kolorowe magazyny, w tym przez ten z największą ilością stron na rynku, czyli internet. Z kolei te z dziewczyn, które postawiły tej nocy (albo tego życia, tej młodości i tak dalej, do wyboru) na swobodę, płaski but, jeans oraz top pozwalający oddychać, traciły grunt pod nogami przez to jak wyglądała cała reszta. Taki zaklęty krąg, bo wiadomo, larwy swym wyglądem chcą przede wszystkim dać ostro po oczach innym larwom.

Tyle o wyglądzie, a zachowanie? Mętny wzrok lądujący gdzieś na ścianach, naburmuszone wyrazy twarzy i nerwowe spoglądanie na zegarek (tyle roboty przed lustrem to przynajmniej do tej trzeciej zostać wypada, sic!). Zero luzu, funu, przyjemności, chęci oderwania się, może przeżycia czegoś ekscytującego, a w rozmowach wykroczenia poza codzienny, płytki, miły i sympatyczny szablon. Wszystko stłamszone pozą, obawą przed zdemaskowaniem, chęcią odegrania roli z teledysku czy reklamy. Nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że cała rzesza ludzi chodzi na imprezy, pije wódkę i stosuje inną imprezową chemię kompletnie nie znając celu całej tej karuzeli. 

Mam wrażenie, że "dojechaliśmy" do punktu, gdzie obrazy zdobiące okładki kolorowych magazynów, gigantyczne banery przesłaniające fasady remontowanych kamienic czy witryny przystanków autobusowych odciskają nieodwracalne piętno na kruchych i delikatnych umysłach kobiet. Wpływ jest tak silny, że możemy zadać sobie tylko pytanie, dlaczego postanowiliśmy skupić się na niszczeniu pięknej części naszej populacji? Czy w zemście za ich niedostępność (śmiem twierdzić, że pozorną) postanowiliśmy narzędziami marketingu wcisnąć je w przysłowiowe za ciasne trzewiki i skrupulatnie przez nianie zaciągane gorsety?