wtorek, 26 lutego 2013

Dyscyplina doskonała


Nie wiem jak Was, ale mnie przechodzą ciężkie dreszcze, albo używając słów mojego ulubionego komentatora tenisowego, Karola Stopy, skóra mi cierpnie, gdy słyszę o próbach manipulowania przy przepisach gry w tenisa. Wiadomo, zmiany napędzają postęp, dają poczucie odświeżenia no i od punktu zmiany można mówić o nowej epoce, podkreślać, że coś stało się przed zmianą lub też po niej. Ostatnią dobrą modyfikacją jaką sobie przypominam to likwidacja przerwy po pierwszym gemie i obligatoryjna przerwa po secie bez względu na wynik. To była dobra zmiana, porządkująca organizację gry, z samą rozgrywką nie miała jednak nic wspólnego. Poza tym były tylko projekty zmian, które szczęśliwie lądowały w koszu.

Ostatnia duża rewolucja
to próba uratowania debli. Skracając mecze, próbowano dodać element przypadkowości (w sztuczny miało to zaburzyć przewidywalność rozstrzygnięć) i skrócić rywalizację. Nagłą śmierć testowano między innymi w Mistrzostwach Polski... singlistek. Ktoś, kto nad zmianą srogo się głowił (i najwyraźniej oglądał dużo NHL, tam nagła śmierć sprawdza się doskonale) najwyraźniej nie rozumiał, że nie można mieć w sporcie samych decydujących momentów, i gdyby dać mu wolną rękę pewnie chciałby rozgrywać sety do 4 zamiast do 6 (haha, prawie jak formuła setów od 2:2 znana z rozgrywek amatorów). A przecież bez odpowiedniego podprowadzenia, rozstrzygająca rozgrywka przestaje być ostatecznie emocjonująca. Ja w tym miejscu oczywiście celowo przesadzam i nakreślam trochę skrajności, ale czy konkurs rzutów karnych ma sens bez wcześniejszych, nawet najnudniejszych 90 minut? Z grą podwójną wyszło tak jak każdy widzi, debel wylądował na bocznych kortach, prestiż utrzymały rozgrywki tylko wielkoszlemowe, a więc te, gdzie gra się pełną formułą best-of-three i bez to skracania gemów do maksymalnie 7 piłek, czyli nagłej śmierci przy 40:40. A legendarne mecze deblowe? Mam wrażenie, że ostatnie rozegrano jeszcze w czasach formuły best-of-five, albo w niezawodnym Pucharze Davisa, gdzie daleko szukać nie trzeba. Pamiętacie lutowy pojedynek Szwajcarów z Czechami w Bazylei? Pewnie nie dałby kibicom nawet połowy tych emocji, gdyby rozegrano według uproszczonej formuły. Każdy z nas ma swoje ulubione, legendarne i niepowtarzalne mecze, ale jestem przekonany, że większość z nich rozegrana według innych zasad, nawet w wyobraźni momentalnie blednie.. 

Niedawno powróciła dyskusja na temat netu (http://bit.ly/135F899). Natychmiast przyszło mi do głowy, że pewnie któremuś z bossów telewizyjnych na słupkach w excelu wyszło, że finał US OPEN 2012 nie przyniósł zakładanych zysków, ponieważ był za długi (i zdjął czas antenowy programowi zaplanowanemu zaraz po nim) i pora raz jeszcze przeforsować jakiś "ciekawy" pomysł, w teorii mający zyskać czas. Na pierwszy ogień poszła zamiana zwyczajowych 20 sekund między piłkami na sztywne 25 sekund. Zgodnie z wyliczeniami oszczędza to około 2 minut (słownie: dwa) na przestrzeni pięciosetowego meczu. Oszczędności z likwidacji (błagajmy niebiosa aby tylko potencjalnej) netu są trudniejsze do zmierzenia, ale oszczędność na pewno pewno będzie bliska zeru. Zasada powtarzania podania po zahaczeniu taśmy przez piłkę nie wzięła się i warto to przypominać przy okazji każdej próby jej likwidacji. Sytuacja nie jest jeszcze na tyle poważna by używać słowa zamach, bo na szczęście sami tenisiści sami wiedzą, co dla nich dobre. Potrafią też swojego zawodu skutecznie bronić  co udowodnili już raz w 1999, skutecznie wybijając z głowy władzom światowego tenisa pomysł likwidacji netu. Mam nadzieję, że uczestnicy challengerów testujący w pierwszym kwartale 2013 ten promujący przypadek fragment gry nie pozostawią suchej nitki na pomyśle i kupią nam dekadę spokoju w tej materii. 

Zasady gry w tenisa i system liczenia punktów są bardzo dobrze skonstruowane,  ograniczają element przypadku praktycznie do zera, a szczęśliwe rozstrzygnięcia mają miejsce tylko w przypadku bardzo wyrównanych spotkań, zatem w meczach, w których trudno jednogłośnie wskazać lepszego. W pozostałych przypadkach, ujmując rzecz najprościej, lepszy ma tyle szans na udowodnienie swojej wyższości, że jeśli ich nie wykorzystuje, to znaczy, że jest słabszy. Nie jeden raz podawałem sprawiedliwość rozgrywki jako cechę stanowiącą największą zaletę białego Likwidacja netu to krok oddalający tenis od tego, co przez lata przynosiło mu popularność i stanowiło o wyjątkowości rywalizacji .

Dla kibica sportowego, który akurat umiłował sobie tenis i kopaną (czyli takiego jak moja skromna osoba), brak podążania za duchem gry przez władze tych dyscyplin boli podwójnie. W futbolu, gdzie zmiany są konieczne, natychmiast, tutaj, teraz, aby grę uporządkować, przywrócić na tory uczciwości i męskości, na drodze stoi konserwa i jakaś tam loża starych dziadków w Anglii, która jest ciałem tak abstrakcyjnym, że nawet nie chce mi się nadwyrężać dobroci wujka googla, by precyzyjnie przywołać jej nazwę. W tenisie, gdzie problem w zasadzie nie istnieje, zasady są dobre, uczciwe i pozwalają zawsze wyłaniać lepszego, tak potrzebny konserwatyzm  oddał pole, jak zwykle nieopodatkowanym, niemądrym pomysłom. Oby skończyło się tylko na strachu. 

0 comments: