czwartek, 14 lutego 2013

Hebel kompletny

Winien relację z dolnośląskich, sobotnich wyczynów tenisowych na poziomie Amatorskiego Tenisa Polskiego, czyli ATP Babolat Tour, uprzejmie relacjonuję. Poza miłą atmosferą i naprawdę fajnym klubem tenisowym C.T. Redeco, dobrego o swoim występie mogę powiedzieć tylko tyle, że czułem, iż stać mnie na więcej. Dużo więcej. Tennis is a mind game, jak pisałem kilka tygodni temu. Teraz wiem dodatkowo, że hebel to narzędzie, które należy trzymać z dala od rakiet tenisowych, najlepiej w drugim pokoju.

Ciężko w to uwierzyć, ale chwila zapisania się na ten turniej
(mam nadzieję, że to ostatni taki wybryk) od razu poczułem nerwy i to te w grze w tenisa nie potrzebne. To było coś co przypomniało mi moment, gdy w parku rozrywki zapłaciłem za dodatkową atrakcję, polegającą na wykonaniu gigantycznego swingu w uprzęży przyczepionej do stalowej liny dyndającej z 55 metrowej wieży . Pamiętam doskonale tamten moment, bo ręce z chwilą uiszczenia dodatkowej opłaty od razu pokryły krople potu. Ta docierająca świadomość nieuchronnego wydzielenia się adrenaliny wywołała  wówczas reakcję podprogową. W przypadku zawodów tenisowych jest podobnie, gdzieś w głębi czuję zbliżającą się rywalizację i podekscytowanie. To musi zniknąć albo zostać zmniejszone do nieodczuwalnego minimum, w przeciwnym razie mogę zapomnieć o jakimkolwiek udanym występie turniejowym. Na lipcowym Price Cup w Poznaniu spotkało mnie z resztą coś podobnego. Zbyt długi czas oczekiwania na grę o punkty i awans, wygórowane oczekiwania, poskutkowały kompletnym rozstrojem i ciężką wpadką oraz ponad dwumiesięcznym rozbratem z tenisem (tak właśnie panie i panowie, obraziłem się na granie w tenisa na pół lipca, sierpień i jeszcze kawałek września). Oczywiście, mecze w formule dwa sety od 2:2 i super tie-break nie dają nawet szansy by nerwy zmęczeniem znieczulić (u mnie to tak właśnie działa) i zdążyć (!) zacząć grać na swoim normalnym poziomie.   

We Wrocławiu po totalnym heblu (inne czynniki pomijam, choć picie kawy przed zawodami odradzam - spoko, na terenie Redeco jest czynna toaleta, miałem na myśli raczej wpływ kofeiny na układ nerwowy :) ) przegrałem z solidnym przeciwnikiem, który mądrze przyspieszał grę i wyraźnie wiedział, że ściga się czasem. Wiedział, że każdy dodatkowy gem daje mi szansę na załapanie się na grę. Zdążył. Przy takiej formule, 5:3 w drugim secie to wprawdzie tylko jeden oddany gem, zaledwie jeden do sukcesu, ale  też jedynie 4 gemy do decydującej loterii w ewentualnym super tie-breaku. Mam nadzieję, że jest w miarę oczywisty jest tutaj mój delikatny, acz stanowczy sprzeciw wobec takiego systemu rozgrywania nawet najliczniej obsadzonych turniejów. Pozostaje mocno wierzyć w mentalny improvement w dziedzinie całego powyższego zagadnienia opanowania pre match stresu i pracować dalej...