piątek, 8 lutego 2013

ATP we Wrocławiu - tennis not for everyone

No i stało się. Dobra forma ostatnich tygodni poszukała okazji sama i w sobotę podbijam stolicę Dolnego Śląska, na sponsorowanym przez Babolata turnieju ATP kategorii drugiej. Mam tylko nadzieję, że nie dadzą o sobie znać normalne u mnie turniejowe nerwy, bo turniej to jednak nie liga. Jest kilka spotkań do rozegrania, a porażka oznacza to, co każdej drabince turniejowej jest najpiękniejsze. To jest sport naprawdę dla odpornych, bo na przykład, nie wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale w wielkim szlemie 127 zawodników jedzie do domu po przegranym meczu. Słownie studwudziestusiedmiu przegrywa swój ostatni mecz turnieju  i możliwość rehabilitacji przed tą sama publicznością otrzymuje dopiero rok później.

A tak kompletnie już zbaczając z tematu
, kiedyś tak sobie myślałem, że to nie jest sport do kibicowania przez gorące nadwiślańskie głowy skażone poprzednim systemem, piłką nożną, żużlem i Janem Ciszewskim. Cały tydzień niusów o Radwańskiej, której gdzieś na drugim końcu globu właśnie wyśmienicie idzie w jakimś turnieju. Wtorek - wygrana i awans do drugiej rundy. Środa - kolejny sukces i 1/4 finału. Piątek, wygrana w ćwiartce. Sobota, wiadomości sportowe podają informację o odpadnięciu po zaciętym meczu półfinałowym. "Eh, znowu przegrała, słaba ta Radwańska", "Nic z niej nie będzie, cholera, pewnie jeszcze z naszych podatków ją związek wspiera, a ona ciągle przegrywa" - brzmi znajomo?. I faktycznie, od 2005 roku kiedy nasza Agnieszka przeszła na zawodowstwo, miała tylko 12 startów w których nie przegrała meczu. Na 166 startów to naprawdę zatrważająco niska skuteczność - tak przynajmniej najpewniej pomyśli każdy, nastawiony na strzelaniu goli czy rzucanie do kosza kibic. Tenis powinien mieć zawsze taki dopisek jaki widniał nad wejściem do jednego z popularnych niegdyś poznańskich klubów "afterowych" - We are not for everyone! 

Kończąc, nadzieję na wygraną w całym jutrzejszym turnieju zamieniam na pragnienie jak najpóźniejszego odpadnięcia.